Czy w trakcie leczenia miałaś takie odczucia, że Twoje nastoletnie życie Ci ucieka? Twoi znajomi ze szkoły, rówieśnicy prowadzili wtedy „normalne życie”, a Ty byłaś jednak w jakimś stopniu ograniczona.
Na pewno dużo mi uciekło. Zachorowałam mając 12-13 lat. To był okres szóstej klasy podstawówki, gdzie już wychodziliśmy ze swojej szkoły, szliśmy do nowej, a ja nie miałam przez to możliwości poznać nowych ludzi, bo na początku po prostu nie mogłam za bardzo wychodzić z domu. Miałam ograniczony kontakt z moimi rówieśnikami, bo nie używałam wtedy jeszcze aż tak telefonu. Faktycznie, została mi trójka takich znajomych z dzieciństwa, którzy nadal obracają się w moim obecnym towarzystwie, ale miałam też wrażenie, że osoby nieco starsze, mające trochę więcej lat ode mnie, odbierały moją chorobę w taki sposób, jakby to było coś zaraźliwego, jakby bali się mnie w pewien sposób. To też było dla mnie krzywdzące, bo ja się czasami tego wstydziłam, że musiałam chodzić w czapce i tak dalej, to nie był fajny moment. Pamiętam też ten początek, gdy miałam badania, spotkałam Paulinę, nasi rodzice gdzieś tam się kojarzyli. Ja jej nie znałam, jedynie z jakichś opowiadań. Miałam wtedy już taki powiedzmy gorszy humor, zobaczyłam Paulinę na badaniach, miała długie włosy, była przepięknie pomalowana, świetna figura, fajnie ubrana. Pomyślałam sobie: „po tej dziewczynie w ogóle nie widać, że jej coś było! Jest uśmiechnięta, po prostu chodzi po tym szpitalu i się ciągle śmieje”. To był też taki moment, kiedy zobaczyłam, że z tego da się wyjść, że mogę później czerpać jakąś radość z życia i to, co myślę w danej sytuacji, w trakcie leczenia, nie rzutuje na moją przyszłość aż tak. Pomyślałam, że wciąż mogę wiele rzeczy zmienić i to wszystko siedzi gdzieś tam w mojej głowie.
Określiłabyś ten moment, który teraz opisałaś, jako kluczowy pod względem przełamania psychicznego w Twojej walce z chorobą? Położył solidne fundamenty na dalszy proces powrotu do zdrowia?
Myślę, że tak. To był taki główny powód. Dodatkowo były takie momenty, gdzie moja mama rozmawiała z innymi rodzicami, to były małe rzeczy, które gdzieś tam budowały człowieka. Myślę jednak, że najważniejszy moment był wtedy, gdy zrozumiałam, że wszystko dzieje się w mojej głowie i to, jakie mam nastawienie, jak podejdę do tego, to jest połowa sukcesu w wyleczeniu się. Poznałam też wiele osób, które cierpiały podczas leczenia na depresję, albo miały po prostu bardzo ciężkie stany, w których nie miały po prostu siły. Zauważyłam, że nawet sam fakt, że mam pozytywne myślenie czy potrafię sobie w jakiś sposób „umilić” dany moment, ma bardzo dużo znaczenie co do samego leczenia i zawsze mi to powtarzali lekarze oraz panie psycholożki.
Gdy nachodziły Cię momenty słabości, miałaś coś takiego, co pozwalało Ci się ponownie poderwać do walki? Oderwać się od negatywnych myśli? Jakie porady mogłabyś udzielić osobom, które zaczynają swoje leczenie?
Na początku byłam bardzo zamknięta w sobie i nie chciałam z nikim rozmawiać. Myślę, że to przyczyniło się do tego, że było mi później ciężko się otworzyć i mówić o tym, co czuję. Ja raczej zamykałam w sobie te emocje. Wydaje mi się, że przede wszystkim bardzo ważne było to, że miałam kontakt z paniami psycholożkami z „Przylądka”, które w pewien sposób „zmuszały mnie” do mówienia. Pamiętam, że gdy pani się mnie o coś pytała, ja po prostu zaczynałam płakać i nic nie mówiłam. Zaczynałam płakać, bo ja po prostu się bałam, stresowałam. Bałam się też zadawać pytania, to był taki moment, ale myślę, że każdy musi do tego dojrzeć. Ja też byłam w takim wieku, gdy przechodziłam przez różne etapy w życiu, nie miałam jeszcze pewnej świadomości, jak jakieś problemy rozwiązywać. Sądzę, że najważniejsze jest wsparcie bliskich i poczucie, że jesteśmy zaopiekowani, że możemy odczuwać różne emocje i to jest dobre, że my te emocje odczuwamy i możemy nad nimi w jakiś sposób zapanować, pomyśleć nad tym, dlaczego akurat tak się dzieje?
Jakie Twoim zdaniem są najtrudniejsze wyzwania dla osób nastoletnich, które mierzą się z nowotworem?
Myślę, że na pewno w okresie nastoletnim dużym problemem jest kontakt ze znajomymi, zależy oczywiście, jaki ten kontakt się ma. Wydaje mi się jednak, że jest taki może brak akceptacji, ludzie w pewnym stopniu nie rozumieją tej choroby. Przez taką „stygmatyzację” tego boją się do tych osób nawet zagadać czy cokolwiek z nimi zrobić, więc myślę, że bardzo ważne jest uświadamianie ludzi, że to nie jest coś, czym można się zarazić. Czasami jest to uwarunkowane genetycznie, czasami są zupełnie inne przyczyny, tak naprawdę wiedza jest kluczem do tego, aby móc się wzajemnie wspierać i nie być obojętnym wobec drugiej osoby.
Jak dużą rolę w Twoim procesie powrotu do zdrowia odegrały relacje z bliskimi i właśnie wsparcie z ich strony?
Uważam, że bardzo dużą. Moi rodzice mają dosyć sporą grupę znajomych i nawet samo to, że czasami gdzieś tam się spotykali, dzwonili, rozmawiali, pisali do mnie życzenia na urodziny, to było dla mnie bardzo dużo. Zauważyłam, że dzięki temu teraz mam większy sentyment do tego, że ktoś do mnie napisze, zapyta o to jak się czuje. Doceniam te małe rzeczy, bo są bardzo ważne i mogą naprawdę komuś polepszyć dzień.
Która z tych rzeczy była dla Ciebie najtrudniejsza do zaakceptowania? Z którą z nich najdłużej mierzyłaś się we własnej głowie?
Myślę, że najtrudniej było mi już po zakończonym leczeniu, mam na myśli kwestię ruchu fizycznego, ale też samego wyglądu. Nie miałam w sumie za wiele kontaktu ze znajomymi, bo miałam wtedy nauczanie zdalne w domu. Mało się ruszałam, brałam bardzo dużo sterydów, co skończyło się tym, że bardzo przytyłam. Pamiętam taki moment, gdy wszystkie ciuchy stały się na mnie za małe! Pamiętam, że podczas naszej „tradycyjnej” podróży do galerii handlowej z rodzicami, którą zawsze zahaczaliśmy wracając do domu ze szpitala, bardzo się rozpłakałam. Nawet jeżeli wychodziłam z domu razem z rodzicami, to wciąż czułam wielki dyskomfort, że coś jest ze mną nie tak, że kazdy się na mnie patrzy i po prostu wyglądam jak dziwak, a w sumie wcale mogło tak nie być. Z drugiej strony ta aktywność fizyczna, która w pewnym stopniu była ograniczona przez Broviaca i po prostu moją nadmierną wagę w tamtym czasie. Na szczęście, w późniejszym czasie to się unormowało. Przede wszystkim może przez to, że miałam operację trzustki i po pierwszym leczeniu, mało wtedy jadłam i masa ciała po prostu spadła.
Chciałbyś porozmawiać lub spotkać się z osobą,
która wygrała z nowotworem jako nastolatek?
Last modified: 2024-09-10